Wielkiego grzybobrania nie było . . .

Wczoraj wróciłam z mojego jesiennego urlopu spędzanego od kilku lat na gościnnym pięknym Podlasiu :-)

Takiego roku grzybowego a właściwie bezgrzybnego nie pamiętają moje podlaskie "grzybowe koleżanki" od bardzo dawna. Sąsiadki zbierają grzyby zwykle całe lato i jesień przed wszystkim na sprzedaż reperując tymi dochodami skromne rodzinne budżety. Cieszą się gdy kurka wysypie się już w pierwszej połowie czerwca a nie dopiero w lipcu bo to zawsze przynajmniej kilkanaście dni więcej na zbieranie i zarabianie. W tym roku czerwcowa radość była przedwczesna bo owszem, kurka pokazała się wcześnie, ale nie było jej tak dużo jak w latach poprzednich. Zbierano ją jednak cały lipiec, sierpień, ale na tym właściwie koniec bo wrzesień zaczął się bardzo sucho i co nie wyrosło wcześniej to uschło w zalążku.


W rejonie, w który jeżdżę, nie było też letniego pojawu borowika a wrześniowe podgrzybki zwykle rosnące w licznych rodzinach trafiają się gdzieniegdzie tylko i to pojedynczo. Na zdjęciu wyżej mój jedyny znaleziony w tym roku prawdziwek . . .

Nie ma w lesie także tzw. psiarów czyli muchomorów i innych niejadalnych grzybków tak więc nawet nie miałam co fotografować. Wszystkie kumy zgodnie przyznają, że nie mając zapasów z ubiegłego roku nie miałyby nawet suszu dla siebie nie mówiąc już o sprzedaży. Rok temu jeździły codziennie 2 samochody z konkurencyjnych skupów a w tym pojawia się jeden i to co 2-3 dni. Bida, Panie, bida!
Braku grzybów doświadczyłam i ja. Zawsze zabieram ze sobą na wieś 2 duże wiklinowe kosze i moje urlopowe dni przez kilka lat wyglądały tak, że rano szłam z jednym, po zapełnieniu wracałam, brałam drugi i czyściłam wszystko dopiero po powrocie z czubatym drugim koszem, zwykle ok. południa. Zanim wszystko oczyściłam i posegregowałam była 16-sta a zanim popakowałam w słoiki i na suszarnię to i 20-sta. Potem padałam na pysk zmęczona, odmóżdżona i zadowolona a śniły mi się oczywiście całe kosze najpiękniejszych grzybów. Dziennie marynowałam min. kilkanaście słoików a w tym roku wszystkiego po dwóch tygodniach nie ma 20-stu !!! Ogłaszam zatem wszem i wobec, że grzybowych prezentów proszę się ode mnie w tym roku nie spodziewać. Zawsze narobię tyle, że obdzielam wszystkich znajomych i rodzinę a w tym roku ma tylko skromny zapasik na własne potrzeby.


Dopisała za to pogoda jeśli nie liczyć tak potrzebnego o tej porze deszczu bo przez 2 tygodnie nie spadła ani jedna kropelka. Słonko przygrzewało prawie codziennie tak mocno, że ogrzewało mi dom przez szyby i nie potrzebowałam wieczorami rozpalać w piecu. Miałam czas na to żeby pojeździć po okolicy na rowerze a leśnymi duktami jeździ się doskonale. Mogłam też czytać do woli na co w domu zawsze brak czasu - dobrze, że przewidując grzybową posuchę wzięłam zapas lektury. I jak to na Podlasiu - wyciszyłam się, wypoczęłam, pożyłam przez krótką chwilę w innym tempie niż w mieście, wśród miłych, serdecznych ludzi, którzy pozdrawiają się nawet nie znając.

3 komentarze:

  1. Parę grzybków znalazłaś. Ale liczy się to że wypoczełaś sobie :-) Miłej Niedzieli :=)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż... grzyby na półce ustąpiły nieco miejsca dżemom ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. zemfiroczka, jakbyś tu była i widziała :D przywiozłam trochę jabłek od sąsiadki zza miedzy, dynię i jarzębinę więc mam co robić :-)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło jeśli zostawisz swój komentarz i odwiedzisz mnie znowu. Jeśli ugotowałeś albo upiekłeś coś z przepisu znalezionego tutaj zrób zdjęcie i pochwal się przysyłając je do mnie.

Print Friendly and PDF
Copyright © Smaczna Pyza , Blogger